- To jakiś żart? - zapytał oburzony Varian, jak na porządnego wojaka przystało, gdy dowiedział się, że ma być częścią tej drużyny cudaków. Transport się spóźniał, a facet ledwo przetrwał przez te dwa dni w Lys, gdyż jego były pracodawca nagle przypomniał sobie o jego istnieniu i zapragnął pozbyć się niepotrzebnego balastu, jakim był Varian. A teraz jeszcze dostał tę dwójkę. Ruda była wysoka jak na kobietę, ale nadal drobna, więc, gdyby napadli ich na trakcie bandyci, mogłaby raczej tylko zawadzać, jeżeli nie umiała czynić cudów z tymi swoimi sztyletami, a dervi... dervi bez rogów? Oczywistym było, że mężczyzna jest mieszańcem, co wcale nie przeszkadzało Varianowi, jednak postanowił uważać na tego jegomościa. Na kobietę też. Zbyt często próbowano mu wbić z marszu sztylet w plecy, żeby teraz tracił czujność. Nie zamierzał ich lekceważyć.
Czyli w trójkę mięli ochraniać powóz? Co jak co, będzie zabawnie!
Mimo, że był niezadowolony, powiedział sobie, że nie ma wcale powodu do bycia nieuprzejmym. Dwójka nowych towarzyszy mogła zinterpretować jego wcześniejsze oburzenie jako reakcję na liczbę strażników, nie na ich rodzaj, więc musiał wykorzystać okazję, aby upewnić ich w tym toku myślenia. Po co sobie utrudniać podróż od razu zniechęcając do siebie kompanów?
- Jestem Silanus Celer - przedstawił się nazwiskiem z fałszywych dokumentów, patrząc na mieszańca i thratkę. Następnie skinął głową w stronę jednego z koni. - Całkiem nieźle radzę sobie na koniu. Wezmę tego przyjemniaczka - rzucił i bez większych wstępów ruszył w stronę zwierzęcia, aby zaraz wskoczyć na jego grzbiet. Nie miał ochoty powozić, a zresztą już zbyt dużo czasu w swoim życiu spędził na drewnianej ławie. Na koniu łatwiej jest manewrować w czasie walki... i łatwiej uciec. Co jak co, ale nie zamierzał oddawać życia za kilka dywanów.
- Pakujcie się. Wiem, gdzie jest karczma "Pod Wisielcem" - zakrzyknął. - Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy robotę - stare, pradawne powiedzonko. Do boju, drużyno.